WROCŁAW MOJEGO DZIECIŃSTWA I MŁODOŚCI…

1
2451

… czyli jak zostałem polonistą – tak po wakacyjnej przerwie ruszył Klub Biblioteki Jesiennej. Na inauguracyjnym spotkaniu 20 września licznie dopisali klubowicze. Sezon otworzył znany teatrolog i witkacolog profesor Janusz Degler. Osobistym, fascynującym i bogato okraszonym anegdotami wspomnieniem o powojennym Wrocławiu oraz losie swojej rodziny na tle dziejów Polski i europejskiej historii XX wieku.

Ojciec profesora – syn zesłańca – dorastał w miejscowości Złotoust na Uralu, a w 1919 roku jako żołnierz Dywizji Syberyjskiej brał udział w walkach z wojskami generała Tuchaczewskiego. Po wojnie z Sowietami osiadł w Sosnowcu i tam pracował na stanowisku buchaltera (księgowego) w górnictwie. Pod koniec sierpnia 1939 roku dostał wezwanie do wojska, a 18 września 1939 pod Równem dostał się do sowieckiej niewoli. Jego maleńki syn Janusz miał wtedy niespełna 1,5 roczku.

Wojenna tułaczka

Pod nieobecność ojca, matka i babka zapewniły małemu Januszkowi przeżycie w potwornie ciężkich warunkach wojennej niemieckiej i radzieckiej okupacji – Żony i matki polskich żołnierzy przeniosły pokolenie wojennych dzieci przez ten czas. Samotne, codziennie walczyły o podstawy egzystencji, dzięki nim przeżyły dzieci i nie pojawiła się luka pokoleniowa.

Po wojnie w lipcu 1945 roku rodzina trafiła najpierw do Bystrzycy, „Asyża Północy”, jak z uczuciem określa profesor. Tam matka dostała przydział na mieszkanie oraz na sklep z wyrobami drewnianymi i narzędziami. Mały Januszek najbardziej ucieszył się z drewnianej hulajnogi. Tam doszło (16.09.1947) do spotkania z od lat niewidzianym i wytęsknionym ojcem, który przy tej okazji sprezentował Januszkowi angielski zegarek.

W powstającym radiu we Wrocławiu potrzebny był główny buchalter (księgowy) i znajoma rodziny – Zofia Szafranowa – ściągnęła ojca do pracy do Wrocławia. Dla 9-cioletniego Januszka pierwsze zetknięcie z Wrocławiem to był szok, wypalone ruiny, wszechobecny odór.

Artyści na Krzykach

Profesorowie lwowscy dostali mieszkania na Oporowie, lekarze na Biskupinie, administracja na Sępolnie, a dziennikarze i artyści z racji bliskości radia – na Krzykach; profesor podkreśla specyficzną i mądrą politykę osiedleńczo-mieszkaniową powojennych władz Wrocławia.

– Polskie Radio było wtedy głównym ośrodkiem życia kulturalnego we Wrocławiu i dorastałem w otoczeniu wspaniałych ludzi, że wymienię tylko kilku – wspomina profesor Degler.

– Aktor Artur Młodnicki (grał m.in. w „Popiele i diamencie”) był naszym sąsiadem, opiekował się 24 kotami, a każdy z nich miał imię od diabła. Tadeusz Banaś pełnił funkcję dyrektora artystycznego Polskiego Radia, Tadeusz Lutogniewski – świetny dziennikarz, recenzent teatralny, założył potem czasopismo literackie „Nowe Sygnały” i miesięcznik „Odra”. W sali koncertowej radia organista i dyrygent Władysław Oćwieja dawał koncerty organowe, a zamieszkali na ulicy Kampinoskiej Halina i Wojciech Dzieduszyccy organizowali koncerty prawie co niedzielę. Na Krzyckiej mieszkał poeta Tymoteusz Karpowicz, zaś niezapomniany i nienagannie uprzejmy dla klientów (także tych zalegających z uregulowaniem opłat za zakupy na kredyt) pan Pleśniak prowadził sklepik na rogu Wiosennej.

W Szkole Podstawowej nr 30 na ul.Wietrznej dyr.Siciński (ojciec Bogdana Sicińskiego, potem znanego językoznawcy, który przed Miodkiem prowadził kącik porad językowych w Słowie Polskim) stosował surowe metody wychowawcze, a uczniowie go bardzo szanowali.

– Do trzeciej klasy chodziłem z chłopcami, którzy mieli po 16 lat. Przyszli prosto z lasu (partyzantki). To byli dorośli mężczyźni, zapanowanie nad nimi było niełatwą sztuką. W szkole panowała dyscyplina, a kary fizyczne były na porządku dziennym. Inaczej trudno byłoby okiełznać niektórych uczniów starszych w społeczności szkolnej, nadrabiających wojenne braki w edukacji.

Edmund Kajdasz, nauczyciel śpiewu w ‚trzydziestce’, dyrygent, pracownik redakcji muzycznej PR i chóru Opery postanowił stworzyć międzyszkolny chór (przekształcony potem w Chłopięcy Chór Polskiego Radia).

Janusz Degler został do tego chóru wzięty, choć stwierdza samokrytycznie – Nie mam głosu, mam dobry słuch, głosu nie, ale mnie wziął. Trudno mu się dziwić. Co ‚odwali’ syna głównego księgowego?! Więc śpiewałem, ale męczyłem się, dopóki nie poskarżyłem się ojcu, który poprosił, aby mnie zwolnić.

Krzyki były podzielone…

… między dwie zwalczające się „bandy” – grupy chłopców starszych, których przez wojnę ominęła szkoła, którym trudno się było dopasować do normalnych warunków. Młody Janusz – dumny posiadacz piłki futbolowej, pożyczał ją czasami jednej z grup i dzięki temu miał pewne przywileje u Leśniaka – przywódcy „bandy”. Przy pętli tramwaju „7” działała wtedy pospolita „mordownia” – restauracja „Pokrzep się”, przystań ludzi spod ciemnej gwiazdy (potem jej miejsce zajęła „Pod Kasztanami”). Nietrudno było w okolicach zostać ofiarą napaści rabunkowej, pobicia. Z takiej opresji wyratował się kiedyś młody Janusz dzięki powołaniu na nazwisko Leśniaka.

Z podstawówki profesor wspomina emocje sportowe i teatralne – W 1948 żyliśmy Wyścigiem Pokoju. Start etapu był sprzed budynku Polskiego Radia, przyprowadzono całą szkołę, machaliśmy chorągiewkami. Przed startem nastąpił moment zawstydzający dla dziewcząt, bo kolarze przed wyruszeniem musieli się wysiusiać. Wiem, że dla koleżanek było to trudne przeżycie. Na następne starty już nie chodziliśmy.

– Przyszedł do nas trener Kaszyński, świetny zawodnik Śląska i stworzył z nas znakomitą drużynę koszykówki, dostaliśmy się nawet do II ligi. Podczas przedstawienia „Wilk i koźlęta” w 1949 w Teatrze Młodego Widza przy Współczesnym doświadczyłem po raz pierwszy magii teatru.

Sp…dalajcie stąd

W V LO przy Kruczej za „kadencji” młodego Janusza królował dyrektor Rybicki, a języka polskiego uczyła Wanda Kamola – nauczycielka niezwykła – jak podkreśla z szacunkiem i wzruszeniem profesor Degler. Były to lata stalinowskiego reżimu. W edukacji obowiązywała oficjalna linia partii i komunistyczny kanon lektur.- Nasza kochana nauczycielka oficjalne tematy realizowała w15 minut, a potem czytała wielką literaturę polską np. „Beniowskiego”. W dużej mierze zdecydowała o wyborze przeze mnie zawodu.

5.03.1953 licealiści zastali szkołę zamkniętą i obstawioną przez jakieś ciemne figury. Poszli od strony podwórza i od zaprzyjaźnionego palacza kotłowni szkolnej usłyszeli ‚Panowie sp…dalajcie stąd, bo tu jest UB ‚. W nocy ktoś na wszystkich piętrach wymalował hasła; ‚Stalin kat narodu polskiego’, ‚Katyń pomścimy’ itd. Z tego powodu mieli trzy dni wolnego, a potem musieli wysłuchać, stojąc na baczność radiowej transmisji ceremonii pogrzebowej Stalina.

W klasie maturalnej (1956) Janusz stanął przed wyborem studiów. Kiepski z matematyki, dobry z polskiego – dobrze pisał, a sport darzył miłością i marzył o zostaniu dziennikarzem, sprawozdawcą sportowym jak Bohdan Tomaszewski czy Tuszyński. Veto postawiła rodzina – chciała aby kształcił się na inżyniera. Po naradach rodzinnych i konsultacjach z dziekanem wydziału dziennikarskiego Kazimierzem Koźniewskim (który uzmysłowił jak upolitycznione są studia dziennikarskie) Janusz zdał na polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim.

 

Na zdjęciu: Kierownik Filii MBP nr 54 Alicja Leskiewicz wita prof. Janusza Deglera

 

Wolność daje kultura

– W październiku 1956 zacząłem studiować, wszedłem w politykę. Na Politechnice Wrocławskiej odbył się wiec studencki. Gorące dyskusje, dziesiątki postulatów. Nastąpił Przełom 1956, uchyliła się żelazna kurtyna, do Polski napłynęła literatura amerykańska, europejska czy filmy francuskie, włoskie, amerykańskie, w tym westerny. Człowiek dostawał amoku, jak to wszystko ogarnąć. Uczucie wolności, nieskrępowanego dostępu do kultury stało się przeżyciem pokoleniowym. Dlatego mówię, że należę do Generacji 1956. Wrocław zyskał wiarę, że tu będzie Polska i zaczął się stawać wspaniałym miastem.

Do 1956 Wrocławia nie odbudowywano, tylko odgruzowywano. Wiele osób osiadłych tu po wojnie nie rozpakowało walizek do końca, w przeświadczeniu, że nie zamieszkają w tu na stałe. Moja mama miała nierozpakowany serwis na dwanaście osób i mówiła, że wrócimy do Warszawy. Nawet był taki moment w 1950 gdy było blisko, bo ojciec jako ‚andersowiec’, ‚element niepewny’ w ramach czystek został zwolniony z radia. Na szczęście przyjaciele załatwili mu posadę w przedsiębiorstwie ‚Łączność’, a mama na Wigilię 1955 kazała serwis rozpakować.

Prezes

– Po studiach zostałem prezesem Wrocławskiego Towarzystwa Przyjaciół Teatru. Byłem zapraszany na premiery. Organizowaliśmy Festiwal Teatru Jednego Aktora. Młodziutki Henryk Tomaszewski, baletmistrz Opery Wrocławskiej, założył Studio Pantomimy przy Teatrze Polskim. W lutym 1959 Studium uzyskało status teatru i budynek – siedzibę na Dębowej. Tam prowadziłem bodajże w 1962 dla jego aktorów semestr wykładów z wiedzy o historii teatru. W 1958 powstał Teatr Kalambur. Działały teatry studenckie Gest, Pandora. Wrocław stał się głównym ośrodkiem życia teatralnego dzięki Festiwalowi Polskich Sztuk Współczesnych, który stworzył Zygmunt Huebner. Był Festiwal Teatru Otwartego, który tworzył Kalambur i Boguś Litwiniec, gdy cały Wrocław zamieniał się w scenę teatralną. W 1964 miało miejsce niezapomniane przedstawienie „Szewców” Witkacego w reżyserii Włodka Hermana. Aktorów, trzech odtwórców głównych ról, wysłał najpierw na praktykę do szewca. Przez miesiąc uczyli się szyć buty. W Teatrze Polskim Jerzy Krasowski realizował przedstawienia polityczne, a Krystyna Skuszanka poetyckie, m.in. „Jak wam się podoba” – dla mnie najpiękniejsze przedstawienie teatralne jakie widziałem.

Tadeusz Różewicz…

…znakomity poeta i dramaturg, nim jako Honorowy Obywatel Wrocławia w 1994 dostał domek na Biskupinie, mieszkał na Januszowickiej – snuje opowieść profesor.- W Parku Południowym Różewicz uprawiał poranne spacery wokół stawu, zanim pojawiały się tam opiekunki z hałaśliwymi dziećmi. Niejednokrotnie spotykałem go podczas spacerów z moim psem. Na ‚Ławeczce spotkań i rozmów’ przy stawie dzielił się ze mną wspomnieniami, odzierając mit partyzancki z glorii, przywołując w opowieściach partyzancką rzeczywistość chłodu, głodu i strachu.

Z zaintrygowaniem profesor wspomina postać pewnego Wędrowca.

– Czasem naszym rozmowom w parku przysłuchiwał się przysypiający bezdomny, niby zwykły, niezbyt czysty, jakby pod wpływem, ale…

I tu odsyłam Czytelników do wiersza ‚widziałem Go’ z mistycznym wyznaniem Różewicza, wiersza odczytanego klubowiczom przez profesora.

Z wielkim wzruszeniem Klubowicze Jesiennej Biblioteki mieli okazję wysłuchać jeszcze jednego wiersza w interpretacji Janusza Deglera. Wiersza inteligentnie, dowcipnie i empatycznie charakteryzującego zawód polonisty, wiersza Andrzeja Waligórskiego, satyryka i twórcy kabaretu Elita, twórcy, który mieszkał przy Sudeckiej.

Na zakończenie prof. Degler zaprosił do odwiedzenia ukoronowania jego wieloletnich marzeń i starań – oddziału Muzeum Miejskiego – Muzeum Teatru im. Henryka Tomaszewskiego na Pl.Wolności.

 

Wspomnienia prof. Deglera zestawiła Renata Szpyra, wdzięczna,

że na ich podstawie mogła ujrzeć Wrocław takim, jakim pokochał go Profesor

Fot. Renata Szpyra

1 KOMENTARZ

  1. Był okres w którym A. Waligórski wspólpracował z kabaretem Elita. Jako kierujący redakcją był nawet ich radiowym szefem ale nie miał nic wspólnego z ich początkową działalnością nie mógł być zatem twórcą w znaczeniu założyciela Elity. Chyba że pani Szpyra miała na myśli twórczość pana Waligórskiego dla kabaretu. Jednak czytając tekst uderzyło mnie to jako ewidentny błąd.
    Przeczytałem tekst z zaciekawieniem tym bardziej że pan profesor opowiadał o rzeczach z którymi sam się zetknąłem. Janusz.

Zostaw komentarz

Please enter your comment!
Please enter your name here