Kolejne wybory do rad osiedli we Wrocławiu zapewne jak zwykle będą smętne. Ludzie nie chcą kandydować, ludzie nie chcą wybierać. Ba, jest jeszcze gorzej.
Marazm osiedlowy widać na Krzykach, Klecinie, Ołtaszynie. Może pojawią się tutaj nowi ludzie i ruszą z posad… Na inne osiedla wracają kandydaci, którzy się nie sprawdzili, ale liczą na sklerozę wyborców. Na Wojszycach na przykład na listach znalazły się nazwiska byłych radnych, którzy jeszcze w poprzedniej kadencji obrazili się na sąsiadów i w połowie swojej pracy na rzecz osiedla, zrezygnowali z bycia radnymi. Jak w wielkiej polityce, tylko akurat tutaj nikogo politykowanie nie obchodzi. Postawny na tych, którzy się sprawdzili, coś pozytywnego robią na rzecz lokalnej społeczności. Nierobów tu nie potrzeba.
Czy kolejne wybory do rad osiedli coś zmienią? Raczej nie. To instytucja z pozorami działania, z pozorami demokracji i niezależności (wystarczy spojrzeć ilu polityków, a nawet urzędników z magistratu startuje…). Jest to jednak organ dla Urzędu Miasta na tyle tani do utrzymania, że nie zostanie zlikwidowany. A część kandydatów a potem radnych osiedlowych, którzy startują z czystymi intencjami i tak pożre hejt domorosłych frustratów, którzy będą udowadniać, że ci którzy naprawdę coś robią dla mieszkańców osiedli, to lenie. No, ale „polityki” to hejterzy uczą się od swoich idoli w parlamencie..
Piotr Wredny